“Tak Bóg
umiłował świat...”
Bliska jest już chwila pojednania ziemi z niebem. Za
kilka już chwil rozpostarty na ramionach krzyża, jak sokół na niebie, cierpiący
Bóg-Człowiek złoży świadectwo o miłości do swojego stworzenia, o miłości do
człowieka. Cierpienie Boga zadane Mu przez człowieka wzbiera w swej
intensywności. Tak bardzo diabelski w swoim okrucieństwie zdaje się być
człowiek i tak bardzo boski w poddaniu się woli Ojca staje się Jezus. “Oto
Człowiek” – cierpiący “Sługa Jahwe”.
To, co wówczas się dokonało, było
prawdziwym dramatem człowieka i takim pozostaje. To dramat wyboru między błogosławieństwem
a przekleństwem, między prawdą a kłamstwem, uniewinnieniem a skazaniem, dobrem
a złem, życiem a śmiercią. Ten wybór pozostawiony jest człowiekowi i jako taki
jest mu zadany. Człowiek, jako wolny, ma możliwość dokonywania wyborów, ma
możliwość decydowania. Sprawy drobne i sprawy wielkie leżą w zasięgu możliwości
decyzji i możliwości czynu.
O, Chrystusowa męko
Tyś jest błyskawicą...
Zachwyć mnie Tobą
Krwią broczący Boże.
Ale czy to jest możliwe? Czy jest
możliwe, by Ten, “który tak nieludzko został oszpecony..., którego postać
niepodobna była do ludzi..., który nie miał wdzięku ani też blasku, aby na
Niego popatrzeć”, mógł nas zachwycić? Spełniają się słowa proroka Izajasza: “On
wyrósł przed nami jako młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi”.
Poważna z
racji wieku zdawała się być ziemia, zastygły w swej tradycji zdawał się być
człowiek, niczym wyschnięty step, niczym spieczona słońcem pustynia. Tymczasem
On – Jezus już nie, jako drobna gałązka, już nie, jako kropla rosy, ale jako
młode drzewo, jako źródło wód, staje przed nami.
“W Jego
ranach jest nasze zdrowie...”
Staje
przed nami w dramacie swojej śmierci, z której paradoksalnie tryska życie. “Za
grzechy ludu został zbity na śmierć”... Umarł, a “grób Mu wyznaczono między
złoczyńcami”.
Czy
jednak naprawdę umarł? Ta pokusa wątpliwości drąży wnętrze człowieka. Czy Bóg
umarł? To trzeba sprawdzić, o tym z całą pewnością trzeba się przekonać.
“Przyszli
żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu jak i drugiemu, którzy z Nim byli
ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali
Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast
wypłynęła krew i woda”.
Tak oto
wypełniła się kolejna wizja proroka Izajasza: “On był przebity za nasze
grzechy, zdruzgotany za nasze winy”, “nawet po śmierci włócznią został
przeorany”, aby położyć kres wszelkim wątpliwościom. I w tym momencie, kiedy
wszystko się wykonało, można zapytać za poetą: “Cośmy z Tobą zrobili? Dlaczego
taka cena? Dlaczego za mnie?”
Co oni zrobili? Co my robimy? Zawsze z
Tym samym Bogiem! Czy zrozumiemy?
Do końca
– z całą pewnością – nie! Ale na miarę swoich możliwości, spróbujmy.
Powodem dokonanego i wciąż dokonującego
się dramatu ofiary Boga- Człowieka jest miłość. Musiało paść to słowo-klucz,
otwierające tajemnicę owego dzieła. Podobnie jak włócznia otwiera serce Boga,
tak to słowo daje nam odpowiedź na pytanie o powód: Bo “Bóg tak umiłował świat,
że Syna swego Jednorodzonego dał”..., bo
“umiłowawszy swoich, którzy byli na świecie, do końca ich umiłował”..., bo “nie
ma większej miłości niż ta, gdy ktoś swoje życie oddaje za przyjaciół
swoich”...
Znak otwartego Jezusowego serca jest i
pozostanie znakiem miłości Boga do człowieka. Serce bowiem to w naszej
świadomości siedlisko uczuć. Sercem człowiek kocha, ale sercem też potrafi
nienawidzić!
Co zrobić z nędzą tego serca? Już kiedyś
Ojciec św. Jan Paweł II powiedział: “Bardzo wielkim niebezpieczeństwem jest to,
że ludzie w Polsce jak gdyby mniej się miłują, że coraz bardziej dochodzą do
głosu egoizmy, przeciwieństwa. Ludzie się nie znoszą, zwalczają się wzajemnie.
To jest zły posiew..., to nie jest od Chrystusa”. Co więc powiedziałby dzisiaj,
gdyby słyszał o okupacji sali sejmowej w Polskim Sejmie w Warszawie albo
przeczytał choćby niektóre złośliwe wpisy i uwagi zionące nienawiścią i zwykłym
brakiem kultury, od których zawrzało w Internecie po wypadku samochodowym,
jakiemu w lutym br. (2017)
uległa nasza premier, Beata Szydło?
Ale co nieraz także my sami robimy ze sobą nawzajem?,
trzeba by zapytać.
Istotnie,
prawdziwa nędza!
I trzeba
być jej świadomym. Nie po to, oczywiście, by się w niej pogrążać jeszcze
bardziej, lecz po to, by nieustannie jej zaradzać, wychodząc ku źródłu krwi i
wody, jakim pozostaje przebite serce Boga. A chciejmy stale mieć w pamięci, że
Serce to, zanim ukazało na krzyżu szczyt swojej miłości do ludzi, nieustannie
dawało jej wyraz. Świadczą o tym wszystkie, niezliczone wręcz cuda dokonane w
czasie publicznej działalności Jezusa.
Lecz
bodajże najbardziej wymownym jej znakiem jest scena z Wieczernika: “Jezus wstał
od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem
nalał wody do miednicy i zaczął umywać uczniom nogi i ocierać je
prześcieradłem. “Oto Człowiek – Bóg klęczący przed człowiekiem”. Ta scena
ewangeliczna ma w sobie niezwykły ładunek emocji i sama w sobie jest bardzo
zobowiązująca. Zresztą to zobowiązanie podkreślił sam Jezus mówiąc do uczniów:
“Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i
dobrze mówicie, bo Nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam
nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem nogi umywać”.
Gdyby tak nasi małżonkowie, dosłownie i w
przenośni, świadczyli sobie miłość na kolanach, gdyby nasze spotkania
małżeńskie i rodzinne dokonywały się na kolanach przed Bogiem, żeby wyciszyć
krzyk, a usłyszeć szept, o ile mniej byłoby dramatycznych sytuacji w domach,
iluż problemów można by uniknąć!
A warto pamiętać i o tym, że nigdy nie
jest tak, żeby człowiek czyniąc dobro drugiemu, tylko sam, jednostronnie, był
dobroczyńcą. Równocześnie on sam jest także obdarowywany, obdarowywany tym, co
ten drugi przyjmuje z miłością. W tego rodzaju przypadkach dokonuje się
tajemnicza wymiana ogarniająca i przemieniająca całego człowieka, czyniąc go
jeszcze lepszym.
I trzeba
przyznać, że niektórzy z nas zdolni są zrozumieć to stosunkowo wcześnie,
niemalże na początku drogi, niejako w Wieczerniku, a niektórzy muszą iść na
Golgotę, aż pod Krzyż i zobaczyć przebite serce Boga-Człowieka powtarzając:
“Nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś swoje życie oddaje za przyjaciół
swoich”.
Nikt nie może nam nakazać oddać życia w
imię miłości..., to tylko my sami w szczególnych przypadkach możemy zdecydować
się na oddanie albo narażenie życia w imię miłości..., względnie na określone
wyrzeczenia, by z kimś podzielić się sercem. Nic więc dziwnego, że łza kręci
się w oku, kiedy dane nam jest słuchać relacji o takich wypadkach, gdy ktoś
bardzo zwyczajny, zwyczajnie planujący i przeżywający czas, w jednej chwili
staje się kimś niezwyczajnym.
Jak wiele tej niezwyczajności widocznej
dopiero z perspektywy czasu w Was, Drodzy Seniorzy, wypełniający tę świątynię.
Patrząc na Was dzisiaj tę nadzwyczajność próbuję dostrzec. Spracowane ręce,
porysowane zmarszczkami twarze, posrebrzone głowy i nadwątlone już serca, gdyż
na tak wiele miłości musiały się one zdobyć, tak wiele jej okazać. Czy równie
dużo tej miłości odebraliście w swoim życiu i nieustannie odbieracie? Rzadko o
tym mówicie. Dajecie tak wiele, a ile otrzymujecie?
Od jakiegoś czasu z pewnej odległości
obserwuję matkę wychowującą samotnie czworo dzieci, gdyż mąż, po ludzku biorąc,
zmarł przedwcześnie. To kochające serce matki jest tak bliskie temu Sercu z
Golgoty. Oto człowiek – który jak legendarny pelikan gotowy jest dosłownie
wypruć sobie żyły po to, aby nie zginęło ani jedno z tych małych. Może kiedyś
któreś z nich napisze tak jak ta oto córka:
“Moja kochana Staruszko z różańcem w ręku,
pomarszczona jak zwiędłe jabłuszko. Może nawet przez myśl Ci nie przejdzie, że
ja, Twoja dorosła już córka, doceniam to, co dla mnie zrobiłaś w ciągu tych
minionych lat. Pamiętam Twoją przesadną wprost troskę, ciągłe napominania, do
znudzenia powtarzane rady i dziesiątki zmówionych w mojej intencji paciorków.
Wiem, że oczami “wydeptałaś” już ścieżkę dla listonosza,
który przyniesie Ci nieistniejące koperty. Że wynajdujesz dla mnie tysiące
usprawiedliwień, że wstydzisz się za mnie przed samą sobą. Mamo kochana, wybacz
mi moje zaniedbania. Od dawna sama jestem już matką. Chciałabym być niekiedy
małą dziewczynką, grzeczną córeczką, która nie przynosiłaby Ci już zmartwień.
Dlatego całą swoją miłość, jaką kieruję do moich dzieci, ofiaruję Tobie, Mamo,
bo tylko w ten sposób mogę spłacić zaciągnięty wobec Ciebie dług. Kocham Cię,
Mamo”.
Świat na ogół nie dostrzega tych matek,
często mówi: radźcie sobie same... i sobie radzą, stając się wyrzutem również
dla niejednej parafii, gdyż ta nie potrafi kochać. Ale tak już zazwyczaj jest,
że szewc chodzi bez butów, krawiec obdarty, a tam, gdzie najwięcej mówi się o
miłości, nie ma jej niemal zupełnie. Zapytajmy więc ile serca wkładamy w to, co
robimy? Serca, które prędzej czy później każe dziękować?
Kochać to, mówiąc najprościej, powoli,
cierpliwie i mozolnie wykuwać obraz kochanej osoby w swoim sercu, czyniąc ten
obraz na tyle trwałym, by nic i nikt nie był w stanie go zniszczyć ani zetrzeć.
Z twarzą więc Boga-Człowieka w sercu, twarzą pełną miłości postępujemy krok naprzód
na naszej pasyjnej drodze pragnąc, by nasze serca zadrgały, by otwarły się na
dar miłości, przyjmowany i nieustannie ofiarowany. Patrzmy z miłością na to, co
nas spotyka i na to, co sami robimy, szczególnie w naszych domach, w naszych rodzinach,
żeby dzięki temu i przez to dostrzegać współczesne oblicza, współczesne barwy i
współczesną cenę miłości.
Czyniąc kolejny krok na pasyjnej drodze
popatrzmy sercem i w serce się zapatrzmy, bo sprawy najważniejsze tylko sercem
jest się w stanie dostrzec.
I niech
to się dokona w blasku przebitego serca Boga, z którego nieustannie wypływa
oczyszczająca krew i dająca życie woda. Niech ich strumienie spłyną obficie i
na nas, szczególnie podczas czekających nas rekolekcji i w czasie zbliżających
się Świętych Dni Odkupienia.
No comments:
Post a comment